2 mln zł za prezydenta i tylko 1 mln za jego żonę

Nie myślcie, że chodzi mi o niezdrowe i zawistne afektowanie się kwotami jakie spadkobiercy Lecha i Marii Kaczyńskich dostaną z tego ubezpieczenia.  Mnie interesuje  tylko wyjaśnienie ile tak naprawdę dostaje  z naszej kiesy prezydent i… jego żona. Bo jeśli to było ubezpieczenie na życie z funduszem inwestycyjnym to oficjalna pensja jest jedną wielką ściemą.

Jest to o tyle ciekawe, że ponoć poprzednia para prezydencka też korzystała z takiego ubezpieczenia, czyli mamy już do czynienia z „usankcjonowanym” procederem, można by rzec – tradycją. I jeżeli nie jest to czyste ubezpieczenie na życie, lecz  ubezpieczenie powiązane z funduszem inwestycyjnym to pojawiają się pytania:
1. Ile „odkłada się” parze prezydenckiej wolnych od podatku pieniędzy z naszej kiesy w takim przypadku?
2. Dlaczego takie ubezpieczenie nie znajduje się w rejestrze otrzymywanych korzyści?
3. Dlaczego otrzymuje je także małżonka prezydenta, choć oficjalnie nie pełni żadnego stanowiska?

Żeby było jasne – zwisa mi ile zarabiają prezydenci i ich małżonki.  Ba!
Uważam, że prezydent powinien po prostu dostawać do ręki cały przeznaczony dla niego budżet i samemu już decydować co z nim zrobić.
Jak chce to nawet całość zostawić sobie.
Tylko żeby to było jasne i nie ukrywane.

Wkurza mnie jednak wciskanie kitu, że prezydent Buraczanej zarabia mniej niż hydraulik (w Norwegii), a potem okazuje się, że a… titititi… niekoniecznie.

Spróbuję się dowiedzieć co to było za ubezpieczenie, ale jeśli ktoś wie już dziś to niech pisze 🙂

p.s.
Uważam też za skandal, że żona prezydenta jest ubezpieczana na kwotę o połowę niższą.  Faktycznie feministki mają rację – kobiety w Polsce są dyskryminowane finansowo!;)

Odpowiedz