Wzrost polskiego PKB, czyli bujda na resorach.

PKB Polski wyniósł w 2010 roku 1 415 mld zł i wg Władz w 2011 ma być rzekomo o 4% większy.  Tyle, że to bujda na resorach bo liczona w złotówkach, których wartość runęła w ciągu roku o ponad 11% w stosunku do prawdziwych walut.
I licząc PKB w dolarach lub euro w rzeczywistości PKB spadł o 7% !

Ja bym proponował Władzom zdewaluowanie złotówki o np. połowę.
Wtedy to dopiero bylibyśmy „zieloną wyspą”!
PKB (w złotówkach) wzrosłoby nam wtedy o kilkanaście a może nawet kilkadziesiąt procent.  😉

A że przy dewaluacji ludzie tracą przy tym swoje majątki, domy stają się niespłacalne, pensje nie wystarczają na telewizory a czasem nawet na chleb z masłem  itd. ?
Kogo to z polityków obchodzi?
Jak widać w mediach – żadnych!
Ani Władzy ani opozycji – wszędzie tam usłyszycie, że to dla nas radość nad radości, że nie weszliśmy do euro i możemy szmacić pieniądz (złotówkę) ile tylko Władze zechcą.
A my mamy się z tego oczywiście cieszyć.
Tylko czy faktycznie jest z czego? Czy faktycznie chcemy wrócić do czasów, że pensja będzie odpowiednikiem 20 dolarów jak w 1988 r?

9 myśli na temat “Wzrost polskiego PKB, czyli bujda na resorach.

  1. jednak nie do końca bo wielu (większości?) osób nie interesuje kurs walut obcych a jedyną prawdziwą walutą jest dla nich PLN. Mamy spory rynek wewnętrzny i zmiany kursów na bieżąco wpływają na naszą gospodarkę co w sposób ograniczony wpływa na PKB jednak na bieżąco. Nie jesteśmy Islandią, ani nie kupujemy przecież wszystkiego za dolary. Zgodnie z taką dziwaczną metodologią, PKB w 2007 roku musiało być dopiero gigantyczne, wyprzedziliśmy Chiny i byliśmy gospodarką numer jeden na świecie 🙂 To teraz możemy trochę spaść heh.

  2. ARNOLDZIE,

    Mimo, że jesteś mądrym chłopakiem, to jednak padłeś ofiarą tych kretynów ekonomistów powtarzając te same głupoty co oni. Po pierwsze, zastanów się co to jest PKB???

    Kompletnie nic. Jakaś abstrakcyjna wielkość wymyślona przez tych durniów nieuków, którzy chcą uchodzić za naukowców. Wzrost PKB może się wiązać np. z tym, że do Polski przyemigrowało milion Murzynów, którzy coś tam wytwarzają.

    Ale może być zgoła inaczej. Ci Murzyni mogą po prostu konsumować środki produkcji. Jeżeli nie wiesz o co chodzi, to dam Ci taki przykład. Weźmy zwykłego taksiarza zwanego też taryfiarzem albo złotówą.

    Niech taki złotówa przejada kasę, którą powinien odkładać na następny samochód. Jego prywatne PKB wzrosło, ale niebawem mu nie stanie ….. kasy na odtworzenie środka produkcji jakim jest samochód.

    Tak więc nie PKB lecz PKN (Produkt Krajowy Netto) jest ważny. Powiem więcej – nie PKN lecz PNN (Produkt Narodowy Netto) się liczy. I powiem jeszcze więcej – PNN per capita czyli na głowę się liczy.

    Ale tym półgłówkom ekonomistom nie wytłumaczysz, bo tępota umysłowa nie przyswaja nic poza własną głupotą. A poza tym, nie może stale rosnąć, bo w krótkim czasie zabrakłoby kasy na Ziemi, tej Ziemi.

    Pozdrowienia,
    ROMAN WŁOS

  3. No, ekonomię masz chłopie w małym palcu. 😀

    PKB Polski (per capita, PPP)

    2005 rok: 13 846,83
    2008 rok: 17 800
    2009 rok: 18 100
    2010 rok: 18 800
    2011 rok: 19 887

    Wszystko liczone, uwaga, W DOLARACH USA.
    Czy to dość „prawdziwa” waluta?

    O ekonomii wg. komentującego Romana Włosa lepiej już nie wspominać… Dość powiedzieć, że jego zmysł ekonomiczny poraża.

    Panie Romanie, jak Pan znajdzie czas przed kolejnym startem w wyborach prezydenckich, to niech Pan to, co napisał Pan w tym komentarzu, przemyśli raz jeszcze.
    Proszę zwrócić uwagę na dwie rzeczy.

    1. PKB nie jest jedynym wskaźnikiem, który się bierze pod uwagę. Jest najpopularniejszym, stąd najczęściej jest spotykany.

    2. Co do tego przykładu z taryfiarzem. Nie wziął Pan pod uwagę dwóch możliwości.

    a. Taryfiarz mógł nie przejeść wszystkich środków i na samochód da radę odłożyć pomimo wzrostu własnej konsumpcji.

    b. wzrost konsumpcji ma bardzo dobroczynny wpływ na gospodarkę. Jak ludzie konsumują, to gospodarka się rozwija. Bo żeby konsumować muszą kupować. Tym samym dają miejsca pracy. To oznacza spadek bezrobocia (mniejsze obciążenie dla budżetu, i jeszcze większa konsumpcja, więcej inwestycji) i wzrost płac (jeszcze większa konsumpcja, większe wpływy z podatków, więcej inwestycji).
    I wracając do naszego taksiarza. Niech Pan spojrzy na to z tej strony, to zapewne dojdzie Pan do wniosku, że wzrost konsumpcji mógł się korzystnie odbić i na taryfiarzu. W prosty sposób: jak nie ma bezrobocia i ludzie zarabiają więcej niż zarabiali, to więcej osób stać na jego usługi. W efekcie facet nie dość, że zarobi więcej, to jeszcze, dzięki dostatkowi, jest bardziej zadowolony z życia i ma zapewnioną stabilizację. I jeszcze łatwiej mu odłożyć na potrzebny samochód. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że zarobi więcej, także dlatego, że większa produkcja to mniejsze ceny towarów (w tym wypadku samochodu, ale nie tylko jego, taniej też zapłaci w sklepie za podstawowe produkty, więc zaoszczędzi), bo maleje koszt jednostkowy i rośnie konkurencja. Łatwiej też o dobry kredyt.
    Niech Pan popatrzy choćby na USA. Potęga, która wykończyła ZSRR, prawda? Czemu? M.in. dlatego, że, w odróżnieniu od Ruskich, większość dochodów Amerykanów szło na konsumpcję. 🙂

    1. WITUŚ,

      Twoja wiedza jest dokładnie taka jak tych kretynów co zwą się ekonomistami.

      Otóż Ty nie pojmujesz najprostszych praw przyrody. Dlatego wytłumaczę Ci to najprościej jak mogę. PKB to nie jest żaden wskźnik dobrobytu. Nawet gdy jest on liczony per capita.

      Po pierwsze, trzeba liczyć Produkt Narodowy, a nie Krajowy. Poza tym netto, a nie brutto. Bo w produkcie netto nie bierze się pod uwagę przychodów spowodowanych „przejadaniem” środków produkcji.

      Produkt netto może być ujemny mimo, że brutto będzie dodatni. Po prostu możma przejadać własny (narodowy) majątek i łudzić się, że wzrasta dobrobyt.

      Tak jak Ci tłumaczyłem z tym złotówą. Złotówa może przejadać własny samochód i stąd może się brać wzrost jego prywatnego PKB chociaż jego dochód netto może być nawet ujemny. Dopóki ma co przejadać, to tego nie zauważy, że traci.

      Ja, chłopcze, jestem prawdziwym kapitalistą, więc umiem liczyć. W odróżnieniu od tych socjalistycznych kretynów co piszą „mądrości”, których Ty nie potrafisz zrozumieć, że sa bzdurą.

      A tego Twojego opowiadania nawet nie komentuję, bo to jest zwykła bajka dla małego Kazia.

      Poczytaj sobie trochę informacji na Moim blogu, to może zostaniesz trochę oświecony.

      Pozdrowienia,
      ROMAN WŁOS

      p.s. Ty pewnie także podniecasz się tym, że rosną płace BRUTTO, bo rosną PODATKI. A płace netto przez to nawet maleją. Rząd jest szczęśliwy, ale ludziom nie przybywa.

  4. Cóż, Panie Romanie, sądzę, że trzeba liczyć oba. 🙂 Oba są przydatne.

    A jeśli już mamy się skupiać na Produkcie Narodowym, to on też ma (na ogół, bo w końcu od wielu miesięcy jest na świecie kryzys) tendencję rosnącą. I tak:

    w 2000 r. wynosił on: ok. 170 mld USD
    w 2002 r. 200 mld USD
    w 2004 r. ok. 250 mld USD
    w 2008 r. (szczytowym jak dotąd roku) ok 518 mld USD
    w 2009 r. ok. 415 mld USD
    w 2010 r. ok. 452 mld USD

    pod linkiem może Pan to zweryfikować.
    https://www.tradingeconomics.com/poland/gni-us-dollar-wb-data.html

    A, i co do Produktu Narodowego Netto i konsumpcji. Jego wzrost również jest zachowany. Bo różnicą pomiędzy PNB a PNN jest tylko amortyzacja, a nie konsumpcja. A ta jest zwykle robiona metodą szacunkową, na ogół jest zaledwie częścią kosztów i niekoniecznie oznacza od razu całkowite zużycie się środków trwałych w krótkim czasie. A skoro to koszt, to wydany w jakimś konkretnym celu, prawda?

    I proszę przy tym wziąć także pod uwagę, że w Polsce największym sektorem jest sektor prywatny. Państwo, w wyniku kiepskiego, na ogół, rządzenia, może nawet i trwoni majątek narodowy. Firmy prywatne, jeśli to zrobią, to wypadają z rynku. A jako, że od 20 lat mamy wzrost zarówno PKB jak i Produktu Narodowego, to najwyraźniej jest wręcz przeciwnie niż Pan w tym momencie twierdzi (sprowadzając to ponownie do przykładu z naszym taryfiarzem -dawno temu nie miałby już czym jeździć, gdyby przejadał całość zarobku). Dodajmy do tego, że nic w przyrodzie nie ginie. 😉

    Przy czym nadal sądzę, że nie docenia Pan konsumpcji. To motor napędzający gospodarkę, tak było, jest i będzie (BTW nie jestem zwolennikiem jakichkolwiek „socjalistycznych kretynów”, osobiście sądzę, że to austriacka szkoła ekonomii jest najsensowniejszym wyborem, może z drobnymi modyfikacjami). Sztuka polega na tym, by jak najwięcej produktów zaspokajających tę konsumpcję było wyprodukowane przez naszą gospodarkę (bo za tym idą inwestycje, innowacyjność, rozwój technologiczny (z którym u nas jest tragicznie) i ogólnie wzrost poziomu dobrobytu, co łącznie daje przewagę nad innymi krajami). Z tym u nas nie jest dobrze (bo mogłoby być dużo lepiej), ale tu także widać postęp, jaki dokonał się przez ostatnie 20 lat.

    Natomiast co do tej „bajki małego Kazia” . Myślę, że sprowadzenie tego do „bajki małego Kazia” to tylko wymówka, by tego komentarza nie umieścić. 😉 Bo obojętne jak Pan to sobie tłumaczy, ta bajka jest prawdziwa. Tak to, w uproszczeniu oczywiście, działa. A jeśli chce Pan przykładu wziętego z życia, to proponuję się przyjrzeć ostatniemu boomowi, jego przyczynom i skutkom (szeroko pojętymi), w budowlance, jaki miał miejsce w Polsce tuż przed światowym kryzysem, i porównać go z sytuacją dzisiejszą.

    A na bloga zajrzę i dziękuję za zaproszenie.

    I co do tego podniecania się rosnącymi płacami brutto. Tu też się nie zgodzimy. Choć po części ma Pan rację: rząd się cieszy, bo więcej zedrze w podatkach.

    Natomiast wzrost płac brutto generalnie powoduje, że ludzie dostaną i więcej netto. Jedynym potencjalnym czynnikiem negatywnym mógłby być nadmierny wzrost inflacji (potencjalnym, bo te pensje aż tak bardzo nie rosną). Za to pozytywów jest więcej, ale te się Panu nie spodobają, bo są nimi: wzrost konsumpcji i inwestycji, co prowadzi do spadku bezrobocia (czyli jak w bajce Kazia). 🙂 Oczywiście wiele zależy od wysokości tego wzrostu płac.

    Pozdrawiam

    1. WITUŚ,

      Ciesz się, że jeszcze nie straciłem do Ciebie cierpliwości. Nie mam zamiaru robić Ci tutaj wykładów z ekonomii. Bo to jest prosta arytmetyka, którą możesz zrozumieć sam.

      Pod warunkiem, że dowiesz się co to jest inflacja, co to jest PKB, PNB, PKN, PNN, itp.

      Nie wiem skąd brałeś zacytowane liczby, ale jeżeli są to wyliczenia tych kretynów od socjalistycznej ekonomii, to daj sobie z tym spokój.

      Miej jedynie na uwadze to, że facet co mial sto litrów benzyny 12 lat temu, miał równowartość ok. 180 pln. Teraz ma ponad 550 pln. Widzisz jak mu wzrosło w liczbach bezwględnych???

      Pamiętaj, że światem rządzą socjalistyczni idioci. Oni np. wpadli na taki pomysł aby liczyć co miesiąc podatek od dochodów firmy.

      Ty pewnie nie widzisz w tym nic zdrożnego. Ale Ja – jako kapitalista – powiem Ci, że to jest niemożliwe do policzenia dopóki firma nie zostanie zlikwidowana.

      A w niektórych przypadkach nawet wiele lat po zakończeniu działalności firma ponosi jeszcze koszty. Jeżeli koszty nie są znane, to nie da się policzyć dochodu.

      Z tą konsumpcją, to też jesteś w błędzie. To właśnie ta rozpasana konsumpcja jest przyczyną tego, że ludzie nie są w stanie na nią zarobić.

      To jest ten efekt produktów jednorazowego użytku. Ciekawe, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł aby produkować samochody, które będą po tygodniu do wyrzucenia.

      Albo domy, co się będą walić po miesiącu. Wiesz jaka wtedy będzie konsumpcja??? Wszyscy będą pracować pelną parą.

      To już Lenin miał lepsze wizje. Twierdził np., że dzięki elektryfikacji i władzy radzieckiej produkty będą tak tanie, że np. szklanki, to się będzie wyrzucać, bo mycie ich nie będzie opłacalne.

      Tutaj akurat miał rację. Amerykanie podchwycili jego myśl i zaczęli produkować naczynia jednorazowego użytku.

      Przemyśl to.

      Pozdrowienia,
      ROMAN WŁOS

Odpowiedz