Jeżeli zapytalibyście mnie, którzy z polityków dostali się do koryta dzięki sfałszowanym podpisom odpowiedziałbym: WSZYSCY!
Dlaczego tak się dzieje? Bo to się opłaca a odpowiedzialność jest… żadna. Znacie jakiegoś polityka, który straciłby stołek z tego powodu?
Nie? Ja też nie.
Choć wszyscy, a szczególnie pracownicy PKW, doskonale wiedzą, że wszystkie komitety zgłaszają się ze sfałszowanymi podpisami.
I nie tylko nic z tym nie robią, ale także nie pozwalają społecznie zweryfikować podpisów.
Dlaczego tak się dzieje i dlaczego nagle czepiono się w tej sprawie uczciwego jak Kaczyński Andruszkiewicza !?
Wielokrotnie zbierałem podpisy poparcia – dla różnych komitetów wyborczych, nie tylko dla siebie – i mogę Was zapewnić:
WSZYSTKIE komitety przedstawiały PKW listy ze sfałszowanymi podpisami.
WSZYSCY o tym wiedzą.
I NIKT z tym NIC nie robi.
Dlaczego tak się dzieje? Jest kilka powodów, zacznijmy od systemowych.
Najpoważniejszym problemem jest ilość i wrażliwość danych osobowych jakie trzeba uzyskać od osób podpisujących się na liście poparcia. Po co tam jest wymagany adres zamieszkania i PESEL zestawiony przecież z imieniem i nazwiskiem!? Ludzie nie chcą tych danych podawać i w efekcie podpisywać się. Odpowiedź jest oczywista – by uniemożliwić nowym i mniejszym ugrupowaniom zebranie podpisów i udział w wyborach.
Komitety wyborcze i tak nie są w stanie tych danych zweryfikować a przez napięte terminy nie są w stanie tego zrobić także urzędnicy PKW (nawet gdyby chcieli, a nie chcą).
Duże partie, siedzące u koryta, dające pracę na synekurach tysiącom urzędasów RACZEJ zbiorą podpisy poprzez tych ludzi. Po prostu każą im przynieść po kilkanaście podpisów i każdy z tych ludzi zbierze część z nich od najbliższej rodziny i znajomych a część… podrobi, posługując się znanymi im danymi. Ktoś to sprawdzi? Nikt.
Co mają zrobić komitety, których partie nie siedzą u koryta i nie są masowe skoro nawet nie mogą zapłacić za zbieranie podpisów?
Muszą mieć tysiące bardzo zaangażowanych ludzi, którzy by poszli na miasta i po znajomych po podpisy. Ktoś tyle ma? Nikt. Co im więc pozostaje?
Odpowiedź znowu jest prosta – podrobienie podpisów. Bo przecież wszyscy tak robią od lat i nikomu włos z głowy nie spadł, nikt nie stracił zdobytej tak władzy.
Tak więc demoralizujący system trwa i jakoś nikomu nie zależy by go zmienić. A przecież będąc u władzy można byłoby zrobić to bez trudu.
To dlaczego teraz czepiono się uczciwego jak Kaczyński Andruszkiewicza?
Bo jakiś człek odkrył, że podpisał się choć się nie podpisywał i próbował zrobić z tego niepotrzebną nikomu aferę.
Ale ciekawsze pytanie brzmi: jak i dlaczego przedostało się to do mediów!?
Najwyraźniej w ekipie rządzącej trwa ostra walka pod dywanem i komuś na tym zależało.
Bo druga strona medalu złożenia list ze sfałszowanymi podpisami jest taka, że właśnie można nimi jednak oberwać od tych co rządzą prokuraturą. Oczywiście jeśli jest się niegrzecznym dla jej szefów. Wygląda jednak na to, że Andruszkiewicz już zgrzeczniał bo prokuratura zamiotła sprawę też pod przysłowiowy dywan.
Więc… do następnych wyborów i dalej fałszowanych podpisów !