Do tablicy wywoł mnie Aubrey De Los Destinos swoim prowokacyjnym wpisem na spidersweb.pl.
Trudno – dałem się sprowokować, bo i pił za bardzo do mnie by to przepuścić płazem.
Aby uniknąć próżnej gadaniny od razu podkreślę, że nie jestem purystą językowym, sam często posługuję się językiem niepoprawnym stylistycznie.
Wiem także iż co trzecie słowo w języku polskim jest przyswojone z innych języków i nie jestem przeciwny takiemu słowotwórstwu ani neologizmom ani zmianom w języku. To czemu jestem przeciwny – to przeciw czemu protestuję – to zmuszanie mnie do czytania i wysłuchiwania pokracznych wypowiedzi naszpikowanych bez sensu angloszczynami i innymi dziwactwami łamiącymi melodię języka. Nie o kaleczenie języka mi się rozchodzi lecz o estetykę wypowiedzi i swego rodzaju szacunek wobec odbiorców.
Może i odpuściłbym sobie ten temat, gdyby nie to, że byłem zmuszony – moja ukochana ustawiła na tym telewizor – wysłuchiwać dzisiaj jurorów „The voice of Poland” . Wbrew nazwie programu i wbrew temu co było słuchać – „wykon”, „jesteś taka frikowata” „masz w sobie wspaniałe soul” itd. itp. – leciało to w polskiej stacji telewizyjnej a nie obcojęzycznej. Niestety zbyt często musiałem się zastanawiać czy tam aby jeszcze mówią po polsku by się nie wkurzyć. Bo plugawienie języka przez ludzi, którzy powinni świecić w tym względzie przykładem – a więc pracujących w polskich mediach tudzież opłacanych z publicznych pieniędzy urzędasów – to rzeczy, które najmocniej podnoszą mi ciśnienie 🙁
Aubrey twierdzi, że „język polski po prostu nie nadąża z produkowaniem na czas odpowiednich określeń” . Nie zgodzę się by tu leżał problem bo większość angloszczyn nadużywanych przez „językowych postępowców” jak najbardziej ma odpowiedniki w polskim!
Ale przecież wiadomo, że dla ludzi słabego charakteru i zakompleksionych polskie słowa to buractwo a trzeba pokazać, że się jest nobliwym, albo światowcem.
Przecież nie można napisać artykułu o rynku „gier niezależnych” . To brzmi tak trywialnie. Koniecznie trzeba użyć „indie games” albo co gorsze „gry indie”. O! W takiej sytuacji pokazuje się, że jest się światowcem pierwszej klasy!
Nazwać sklep „świeżym kramem”? Fuj… co za wiocha!
Za to „Fresh Market” to przecież brzmi już tak dystyngowanie!
Jak można powiedzieć, że idzie się na jakieś spotkanie lub wydarzenie? Przecież to obciach! Koniecznie trzeba walnąć, że się idzie brifingować albo na event!
Aubre twierdzi takoż, że nic z tym nie można zrobić i że sprzeciwianie się takim językowym potworkom oraz tępienie bezmyślnych wypowiedzi jest walką z wiatrakami i jedynie dogadzaniem swojemu ego.
Otóż nie!
To jest oczyszczanie publicznej przestrzeni z chwastów, usuwanie z melodii wypowiedzi zgrzytów i wprowadzanie do niej harmonii tam gdzie pojawiła kakofonia.
To także pomaganie tym nieszczęsnym ludziom* w osłuchaniu się prawidłowej polszczyzny i danie im w ten sposób szansy na to by ją wchłonęli, przypomnieli sobie słowa i w efekcie poprawili swój język.
*
Mi używany język dużo mówi o osobie. O jej predyspozycjach umysłowych czy też ich braku. Jestem całkowicie przekonany, że osoby posługujące się w swoich wypowiedziach angloszczynami i innymi dziwactwami językowymi to ludzie o niskim oczytaniu, ułomni językowo, słabej psychiki, podatnej na zewnętrzne wpływy. Tłumaczenie tego potem „nieuchronnym rozwojem języka” jest już śmieszne.
Bo wiem, że jak ktoś chce to nawet po dziesiątkach lat na obczyźnie – także tej angielskojęzycznej – potrafią ładnie mówić po polsku i nie zaśmiecać języka.
Polacy są teraz bardzo leniwi i wolą brać obce słownictwo niż wymyślać własne określenia nowych rzeczy itd. Nie jest to złe i nie mam nic przeciwko – polski jest bardzo elastycznym językiem i ostatecznie przemieli na swoje każde obce słowo.
Bezsensem jest jednak używanie słownictwa kaleczącego język, gdy od lat istnieją już adekwatne i utrwalone polskie lub spolszczone słowa.
Zachęcam także do rzucenia okiem na:
Słownik wyrazów utraconych, dla tych co zapomnieli polskiego języka w gębie.
p.s.
Ostatnio bardzo lubię czytać książki sprzed kilkudziesięciu lat – jakaż to radość dla oczu zobaczyć dawno zapomniane słowa i zwroty, znane z dzieciństwa 🙂
„Jestem całkowicie przekonany, że osoby posługujące się w swoich wypowiedziach angloszczynami i innymi dziwactwami językowymi to ludzie o niskim oczytaniu, ułomni językowo, słabej psychiki, podatnej na zewnętrzne wpływy”
hmm… ja natomiast uważam, że używanie ciągle wyrazu „angloszczyny” w tym artykule słabo świadczy o jego autorze. A to, że jesteś „całkowicie przekonany”, że to tylko tacy ludzie to już powinno Ciebie dla mnie skreślić. Dlaczego więc tracę czas na pisanie czegokolwiek w komentarzu? Widać mam większą tolerancję niż powinienem, albo zakładam, że chciałeś dobrze tylko język polski średnio Ci leży. Co stwarza ciekawą sytuację, bo koniecznie chcesz bronić przed szpeceniem języka, który sam szpecisz okrutnie. Zapewne nie tak okrutnie jak ludzie do których rościsz, ale jednak…
PS. Tak dla przykładu jestem człowiekiem bardzo (wysoko?! – blee) oczytanym, stróżem języka polskiego aż do przesady, moja psychika jest mocniejsza niźli mur chiński 😉 o podatności na jakiekolwiek wpływy wypowiadać się nie będę… a jednak nierzadko wprowadzam do swoich wypowiedzi różniste zapożyczenia i to wcale nie po to by podkreślić swoją „światowość” czy znajomość wielu języków obcych – ot, po prostu, często wyraz zagramaniczny brzmi lepiej/krócejgdytoważne/iwielewieleinnych w danym zdaniu. Co nie zmienia faktu, że jak widzę gówniany tekst pisany na poważniejszym (w teorii) portalu to mnie krew zalewa.
Podkreślę – żeby być dobrze zrozumianym – że nie piętnuję użycia obcych słów w wypowiedziach gdy:
– robi się to celowo dla osiągnięcia jakiegoś założonego wrażenia, efektu .
– ładnie się komponuje w zdaniu
Nie bolą mnie obce słowa, nie boli mnie brak „czystości” języka.
Boli mnie głupia maniera wplatania potworków, szczególnie tych pochodzących z angielskiego.
Wygląda więc na to, że dobrze Cię zrozumiałem…chociaż w tym co wcześniej napisałeś nie trzeba doszukiwać się błędów, aby je znaleźć…to jednak rozumiem Twoją walkę z wiatrakami obecnego pisma internetowego, którego ni jak czytać się nie da, jeśli człowiek choć trochę wrażliwym jest…ale niestety, tak jak w w praktycznie każdym środku masowego przekazu, najważniejsze jest jak głośno się krzyczy, a nie w jaki (jeśli chodzi o profesjonalizm) sposób i co ma się do przekazania… Pozdrawiam.
„Żyj i daj żyć innym” Dzisiaj nikt nie zrozumie tego zdania.
Jako uzupełnienie:
*rzyć
Oczywiście dodatek w nazwie słowa „Defensis” nie ma niczego wspólnego z nazwą systemową tego szczepu bakterii – jak zwykle, coś mętnego trzeba dodać, by łatwiej sprzedać.
Oczywiście wyników natemat.pl jak nie było tak nie ma.. Panie Arnoldzie jest Pan bardzo niesłowny. Chyba przestanę Pana czytać.
Pisałem, że powinny być. Mnie też już zjada niecierpliwość, ale nie zależy to ode mnie.
Opłacone pismo o przesłanie kserokopii raportu ciągle pozostało bez odpowiedzi
Niestety nie mieszkam w Warszawie a jak tam jestem to trafiam na brak akt. 🙁
Nic chyba nie poradzimy na przenikanie angloszczyny do naszego języka w dobie globalizacji i nieograniczonego dostępu do wszystkiego w sieci. Ale tak jak piszesz na końcu – miło się czyta te stare polskie książki!